Niestety, nadleśnictwo odmówiło udzielenia odpowiedzi. W tej sytuacji nie pozostawało nic innego, jak skłonić sąd do wystąpienia z takim samym żądaniem do nadleśnictwa. Kwota roszczenia wpisana do pozwu była zaledwie szacunkowa i trzeba było w końcu ustalić, ile tak naprawdę pieniędzy należy się za zrywkę. Te informacje nadleśnictwo dostarczyło sądowi w toku sprawy, co pozwoliło nam tuż przed wydaniem wyroku skorygować kwotę żądania (niestety w dół).
Jeszcze wcześniej sąd przesłuchał świadków, pracowników firmy energetycznej. Prawdę mówiąc, żaden z nich nie potrafił powiedzieć, na czym polegał rzekomy problem z dojazdem rębaka pod stosy, nikt tego faktycznie nie zweryfikował. My z kolei dysponowaliśmy pismem od właściciela rębaka, który potwierdzał, że wykonanie prac było technicznie możliwe, ale on sam, z zupełnie innych powodów, nie był zainteresowany zleceniem. Dopytywani przeze mnie świadkowie przyznali, że ich pracodawca nie poszukiwał innego wykonawcy z innym rębakiem.
Miejscowy leśniczy także potwierdził, że stosy znajdowały się przy drodze dojazdowej i były tam cały czas, do chwili przerobienia przez nowego nabywcę. W ten sposób potwierdziło się, że firma energetyczna po prostu nie chciała już pozyskać tej ostatniej części biomasy. Takie podejrzenia od początku miał mój klient. Wiedział, że pod koniec okresu umowy cena zrębki znacznie spadła, więc zakładał, że przestało się zakładowi energetycznemu opłacać odbierać surowiec zakontraktowany wcześniej za większą stawkę.
Nadleśnictwo nie mogło zmusić kontrahenta do odbioru, bowiem, jak wspomniałem na początku, umowa przewidywała spory margines do niewykorzystania. Firma energetyczna chciała wykorzystać ten margines ze szkodą dla wykonawcy zrywki.
Proces zakończył się sukcesem. Sąd uznał, że pieniądze za zrywkę są należne, bowiem właściciel zula wykonał usługę prawidłowo, zgodnie z umową. Sąd stwierdził także, że skoro inny odbiorca zmielił gałęzie i wywiózł biomasę z lasu, to znaczy, że mógł to także zrobić zakład energetyczny. Dlatego powinien rozliczyć się z moim klientem. Zakres wykonanych prac ustalono w oparciu o dane sprzedażowe nadleśnictwa, których nie udało nam się uzyskać na własną rękę przed procesem sądowym. Rozważania sądu były na tyle przekonujące, że strona pozwana nie zdecydowała się na apelację i krótko po wyroku rozliczyła zaległość wraz z odsetkami i kosztami procesu.
Z tej sprawy wynika jedna nauka. Umowa o zrywkę biomasy powinna zawierać jakiś awaryjny mechanizm liczenia wynagrodzenia. Powinny były znaleźć się tam zapisy, dzięki którym klient miałby szansę wystawić prawidłową fakturę jeszcze przed skierowaniem sprawy do sądu. Wszystkim realizującym podobne zlecenia zalecam dbałość w tym zakresie.
Ten oraz wiele innych branżowych artykułów dotyczących pracy w lesie, technologii i ciekawostek ze świata znajdziesz w miesięczniku GAZETA LEŚNA. Zachęcamy do prenumerowania w wersji papierowej lub cyfrowej!